Panie Radku, proszę mi powiedzieć, czy pana rejestracja w bazie potencjalnych dawców szpiku była spontaniczna, czy może ktoś z pana rodziny zachorował na nowotwór?
-Tak naprawdę to było całkiem przypadkiem. W szkole w Nowince, w której pracuje moja żona, zorganizowano akcję rejestracji do bazy DKMS. Żona postanowiła się zarejestrować, pomyślałem więc, że to bardzo dobry pomysł i warto pójść w jej ślady, bo przecież w ten sposób można komuś pomóc. Rejestracja trwała chwilę, pobrano ode mnie z wewnętrznej strony policzka wymaz, a potem wypełniłem odpowiednią ankietę i w ten sposób dołączyłem do bazy potencjalnych dawców szpiku.
Potem zostało tylko czekać na telefon z fundacji.
- Dokładnie. Ale wiadomo, że czasami zdarza się tak, że dzwonią po kilku latach, po paru miesiącach albo wcale. W moim przypadku telefon zadzwonił po pół roku. Gdy zobaczyłem na wyświetlaczu kierunkowy 22, byłem przekonany, że to jakiś telemarketer będzie mi chciał wcisnąć jakąś rzecz. Zdziwiłem się, bo okazało się, że to dzwonią z fundacji DKMS.
Jakie było pana pierwsze wrażenie?
-Tak naprawdę to na początku byłem trochę w szoku, ale potem się ucieszyłem, że będę mógł komuś pomóc. Zapytano mnie czy podtrzymuję chęć bycia dawcą, gdy to potwierdziłem poinformowano mnie, że w ciągu sześciu tygodni ktoś się do mnie zgłosi. Gdy mijał szósty tydzień i telefon milczał straciłem już nadzieję, że będę mógł komuś pomóc. W końcu jednak się do mnie odezwano i zaproszono na badania. Pojechałem więc do Warszawy, gdzie wykonano mi kompleksowe badania. Po tygodniu otrzymałem informację, że jestem zdrowy i zaproszono mnie na pobranie szpiku.
Napisz komentarz
Komentarze