Dziś wiem jedno: warto było wytrwać. Bo sąd mnie uniewinnił. I powiedział coś więcej niż tylko „niewinny”. Powiedział, że wolność słowa ma sens, że dziennikarz ma prawo krytykować władzę, że opinia to nie przestępstwo, a satyra nie jest zniesławieniem, tylko literaturą.
Dziesięć punktów oskarżenia. Dziewięć opinii, nie przestępstw, dziesiąty punkt to literatura
Oskarżyciel próbował przekonać sąd, że moje teksty – felietony, komentarze, oceny – to zniesławienie. W dziewięciu punktach aktu oskarżenia zarzucał mi, że pisałem o „kłamstwach”, o „chamstwie”, o „hipokryzji”, o „podwójnych standardach”, o „bucie” i „turbokłamstwie”. Każde z tych słów, jakby osobne przestępstwo. Jakby każde z nich było jakimś ostrym narzędziem, którym raniłem wizerunek urzędnika.
Ale sąd nie dał się nabrać. Uznał jednoznacznie: wszystkie te wypowiedzi miały charakter ocenny. Nie przypisałem nikomu przestępstwa. Nie wymyślałem faktów. Oceniłem działania osoby publicznej, używając języka felietonisty. A tam, gdzie wypowiedź mogła budzić wątpliwość – jak zarzut kłamstwa – sąd zauważył, że dziennikarz dopełnił należytej staranności i miał ku temu podstawy.
To oznacza jedno: dziennikarz nie musi się bać silnych słów, jeśli stoi za nimi uczciwość i dowody.

„Miron” to nie dowód, to literatura
Dziesiąty punkt oskarżenia dotyczył satyrycznego rozdziału opowiadania pt. Miron, opublikowanego na łamach mojego portalu. Tam pojawia się postać „Sławojka” – groteskowego urzędnika, który z poczuciem własnej wielkości i smętnym uśmiechem próbuje uprawiać mobbing, ale nie bardzo mu wychodzi.
Oskarżyciel twierdził, że to on. I że słowa wypowiadane przez fikcyjnego kolegę tej postaci – m.in. „jesteś debilem, kretynem i imbecylem” – to personalny atak.
Sąd był jednoznaczny: to powieść, fikcja literacka z elementami żartobliwymi. Nie można jej analizować jak artykułu prasowego. I nie można karać za literacką groteskę, szczególnie w kontekście satyry politycznej.
Najważniejsze: wolność słowa
Najważniejsze jednak było nie tylko rozstrzygnięcie faktów. Najważniejsze było to, co sąd powiedział o zasadach. W uzasadnieniu poświęcił najwięcej miejsca wolności słowa i roli dziennikarzy w demokracji. Stwierdził, że dziennikarz nie tylko ma prawo, ale wręcz obowiązek krytykować władzę. Że pełni funkcję kontrolną, kształtuje stosunki społeczne, reaguje na nadużycia, broni słabszych.
Sąd przypomniał, że władza publiczna – każdy, kto zasiada na stanowisku – musi pogodzić się z krytyką. Nawet ostrą. Nawet przesadzoną. Nawet niesprawiedliwą w ocenie krytykowanego. Bo to nie jednostka, ale debata społeczna jest wartością nadrzędną.
I to jest w tym wyroku najważniejsze. Bo ten wyrok to nie tylko moja sprawa. To sygnał dla wszystkich: dziennikarz, obywatel, redaktor, satyryk – ma prawo mówić. Ma prawo pytać. Ma prawo się nie zgadzać.
Napisz komentarz
Komentarze