-We Wrocławiu było czterech panów o tym samym nazwisku i imieniu. Udało mi się znaleźć właściwego człowieka. Zadzwoniłam do niego, a on do mnie mówi, że on jest stary, siwy i głuchy i nie przyjedzie. Odparłam zaś, że skoro rozmawia ze mną, to chyba raczej głuchy nie jest i w końcu namówiłam go na przyjazd. Udało mi się zwołać ludzi ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, Brazylii, Kanady, Niemiec, Szwecji, a nawet z Holandii -podkreśla pani Sławomira. -Podczas poszukiwań zdarzały się też bardzo smutne momenty. Wielokrotnie dowiadywałam się, że dana osoba po prostu nie żyje. Zadzwoniłam raz do rodziców jednej z moich koleżanek i poprosiłam mamę, by mnie jakoś skontaktowała ze swoją córką. A ona mówi mi, że jej córka nie żyje. Podobnych sytuacji miałam wiele. W sumie przy pierwszym zjeździe ze 124 osobowej grupy nie żyło już 11 moich szkolnych przyjaciół.
Na pierwszy zjazd maturalnych roczników 1964 i 1965 roku przyjechało 76 osób. Było to niesamowite spotkanie. Jak wspomina pani Sławomira, wszyscy byli ubrani w szkolne stroje.
-Uczyliśmy się w pierwszym i jedynym wówczas liceum w mieście, które miało swoją siedzibę na górze budynku przy ulicy Młyńskiej, czyli w miejscu, gdzie do niedawna funkcjonowało Gimnazjum nr 1. Poszliśmy do naszej starej szkoły. Dziewczyny były ubrane w białe koszulki z marynarskimi kołnierzami, granatowe spódniczki i białe podkolanówki. Chłopcy wyglądali podobnie. Wszyscy mieliśmy szkolne tarcze. Usiedliśmy w ławkach, a potem na placu przy szkole graliśmy w klasy i skakaliśmy na skakance. Było cudownie. Wszyscy byli wzruszeni.
Pierwszy zjazd okazał się strzałem w dziesiątkę i zorganizowano kolejne spotkania, ale z pierwszym spotkaniem wiąże się też historia miłosna.
-Spełniło się moje szkolne marzenie. Na to spotkanie przyjechał człowiek, który dzisiaj jest moim mężem. Byłam wtedy po rozwodzie, a jemu zmarła małżonka. Pamiętaliśmy się trochę ze szkolnych lat, ale nie za bardzo. On był w 10 klasie, a ja w 11.Powiedział mi, że wtedy nie zwracał uwagi na starsze roczniki, a ja odpowiedziałam z przekosem, że byłam wysoka, a on mały. Zostaliśmy małżeństwem. Ja mam na imię Sława, a on Sławek, więc nawet imionami się dobraliśmy -zdradza Sławomira Kąkolewska.
Na tegoroczny zjazd, który odbywał w piątek, 21 czerwca, w 55 rocznicę egzaminu maturalnego zjechały się 33 osoby. W spotkaniu uczestniczył też profesor, który uczył dawnych absolwentów historii, 91-letni Kazimierz Sobczak.
-Zawsze przyjeżdża na nasze spotkania -dodaje organizatorka maturalnego zamieszania. -Szkoda tylko, że z naszej ponad 100 osobowej grypy nie żyje już 20 osób. Niektórych szkolnych kolegów do tej pory nie udało nam się odnaleźć. Muszę powiedzieć, co z nas wyrosło. W naszym gronie byli nauczyciele, farmaceuci, lektorzy języków obcych, poetka i scenarzystka filmu „Penelopa”, wojskowi, zakonnicy, psycholodzy, stomatolodzy, marynarze wielkich wód, czyli niedawno zmarły Mirek Łukawski, inżynierowie rożnych specjalności, pracownicy medyczni, lekarze, pracownicy naukowi uczelni, bankowcy, pracownicy administracji państwowej i skromna hotelarka czyli ja.
Napisz komentarz
Komentarze