W pierwszej chwili, odpowiedź wydała mi się banalnie prosta... bo kocham muzykę, bo kocham muzykę na żywo, bo kocham przeżywać ten spektakl wśród przyjaciół i bliskich, bo kocham czuć jedność i tę niewidzialną więź artysty z widzem...Po dłuższym zastanowieniu, temat jest jednak trochę bardziej złożony i rozłożony w czasie...a ponieważ już kilka wiosen mam przeżytych, a czupryna wyraźnie posrebrzała, więc i trochę różnych historii oraz osobistych wspomnień się przez ten czas nagromadziło.
Odkąd tylko pamiętam Augustów zawsze kojarzył się z muzyką...amfiteatr nad jeziorem Necko i wyczekiwanie lata. Wiadomym było, że będzie jakiś koncert gwiazdy, ale zagadką pozostawało... kto tym razem zagra…
Jeszcze do tego wrócimy w dalszej części, ale najpierw kluczowe przeżycie dla mnie...mój pierwszy koncert "zawodowej grupy rockowej". Moim zdaniem to był rok 1982 lub 1983 / jeżeli coś mylę, wybaczcie /, aula Technikum Budowlano-Elektrycznego, a na scenie zespół Bank. Do dzisiaj jestem wdzięczny mojemu starszemu bratu, że zabrał mnie ze sobą. Może dzisiaj to wygląda śmiesznie, ale wtedy było to dla mnie spełnieniem marzeń... skakałem pod sceną i będąc w stanie euforycznym śpiewałem razem z wokalistą "jestem panem świata"!!!!!! Wtedy też po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem prawdziwego Gibsona Les Paul'a...i to od razu dwa / w czarnym i białym kolorze /. Nie zapomnę tej chwili już nigdy...
Kolejne, bardzo szczególne i w pewnym sensie osobiste przeżycia muzyczne dotyczyły dwóch koncertów augustowskich kapel: blues rockowe „Linie Sił” w Technikum i nowo falowy „Konar/Departament Zero” w LO...prawda, szczerość i prosta nastoletnia pasja...zwyczajnie bezcenne...No i koncert ełckiego bandu „Ogród Wyobraźni”... z wrażenia oniemiałem i to nie tylko muzycznie. Koledzy wyglądali na scenie bardzo rasowo...a grali jakby nie z tego kraju...Nie wiem, czy kiedykolwiek później widziałem basistę z tak długimi „piórami”…
Nie będę tutaj wymieniał wszystkich zespołów i wykonawców z augustowskimi „korzeniami”, ale jeszcze o jednej grupie chcę wspomnieć. To już moje roczniki i moja generacja czyli bezkompromisowi, pozytywnie bezczelni…rockowo-metalowe „Wrzody i Pryszcze”…niezwykła historia, burzliwa i trochę zakręcona, ale pozostająca w pamięci i z sentymentem odkurzana. Dwóch Krzyśków…długie włosy, przesterowana gitara i mocny, dźwięczny wokal… „gra gitara…!!!”.
Teraz możemy wrócić do tematu gwiazd występujących w amfiteatrze tamtych lat: Dżem, Kult, VooVoo z Fjolką Najdenowicz, Klincz, Stan Zvezda, SBB... i wiele innych. To miasto zawsze grało...kochało muzykę, a muzycy pragnęli tam zagrać, jak nigdzie indziej...
Przepraszam, popłynąłem trochę nostalgią, a wypadałoby wrócić do tematu pierwotnego.
"Loose Blues" to taki Feniks, który po roku niebytu, powstaje z popiołów i już na początku sierpnia rozbłyśnie, jak nigdy wcześniej... To nowe oblicze wcześniejszej, cyklicznej imprezy festiwalowej pod nazwą "Blues Maraton".
Wciąż trudno mi zrozumieć, jak po doskonałych 10 edycjach, komuś przyszło do głowy, żeby zniszczyć tak piękne i unikatowe dzieło. Dzięki bezinteresownemu zaangażowaniu i szczerej pasji do muzyki, Sławek Mitros, mój serdeczny druh, stworzył coś bardzo oryginalnego i wyjątkowego. Siłą tego wydarzenia, jest jego kameralność, oryginalność oraz ogromna różnorodność występujących tam artystów, wyjątkowe okoliczności otaczającej przyrody oraz...to bardzo istotne, wspaniała publika zasiadająca na widowni i żywiołowo reagująca na wszystkie nuty i harmonie spadające ze sceny.
Dla mnie osobiście to również okazja do spotkania przyjaciół i bliskich memu sercu osób płci obojga... pomimo upływu tylu lat, jeszcze jest sporo okazji do miłych powitań, serdecznych uścisków i radosnych dyskusji...I love it.
A same koncerty...kiedy jesteś 12 metrów od sceny, a nie 120, to masz szanse na przeżycie bardzo osobiste i niezwykle emocjonalne...widzisz każdy gest, każdy ruch, każdy grymas na twarzy muzyka i przeżywasz go razem z nim...czujesz jego energię i czekasz na więcej... i więcej. Ten festiwal, przez te wszystkie lata pokazał mi całą masę wspaniałej, polskiej muzyki, której nie sposób usłyszeć w radio, a wydawane przez wykonawców płyty można kupić jedynie na koncercie.
Dane mi było podziwiać i zachwycać się niezwykłymi wokalistkami/wokalistami oraz natchnionymi i wszechstronnymi instrumentalistkami/instrumentalistami.
Nie neguję w tym miejscu sensu istnienia wielkich muzycznych festiwali. Zdecydowanie są piękne i potrzebne…sam wielokrotnie w nich uczestniczyłem i każdej nocy wracałem do domu szczęśliwy i oczarowany przeżyciem, którego byłem światkiem razem z kilkudziesięciotysięcznym tłumem. Na „Loose Blues Festival” dostaniemy coś innego… bardzo bezpośredni kontakt z wykonawcami, wręcz poczucie ich oddechów szybko łapanych po kolejnej frazie. I wszystko w doskonałym brzmieniu i idealnej proporcji. Muzycy, którzy przed chwilą dawali swój show, chwile później siadają przy stoliku obok nas i są na wyciągnięcie ręki…autograf na płycie, przybita „piątka”, czy chwila rozmowy jest czymś zupełnie naturalnym. I love it.
Pomimo, że w nazwie pojawia się słowo „blues”, dyrektor artystyczny festiwalu zawsze dba o to, żeby zaprezentować jak najszerszy wachlarz stylów i estetyki...bo jeżeli się dobrze zastanowić, to "wszystko jest bluesem"...
Jestem niezwykle ciekawy i bardzo podekscytowany "powrotem" do festiwalu. Już 7 i 8 sierpnia w Augustowie zagra muzyka, miłość i ciepło. Będzie zapewne ogrom zachwytów, wiele miłych zaskoczeń oraz cała masa pozytywnej energii...
Mam taką nadzieję, że teraz łatwiej Wam będzie zrozumieć, dlaczego od lat tu wracam i dlaczego właśnie na tę szczególną, magiczną i niepowtarzalną imprezę…
Do zobaczenia już za dwa tygodnie w "Nowej Szekli"... a teraz niech już gra muzyka!!!
Cascais / Portugal – 25 lipca 2025
Jerry
Napisz komentarz
Komentarze